­
Lifestyle- o plecaku i czterech torebkach - Kanciapa

Lifestyle- o plecaku i czterech torebkach

16:02

Cześć! Dzisiaj mam dla Was post z zupełnie zupełnie inny niż do tej pory, trochę lifestylowy, być może będzie trochę jak felieton, ale wydaje mi się że sporo powie o stylu w którym żyję i pozwoli Wam mnie poznać od innej strony niż ta craftowa :) To co, zapraszam na babeczki, porządną kawę i zaczynamy- dziś po babsku- o torebkach!

http://stalowa-kanciapa.blogspot.com/2016/02/lifestyle-o-plecaku-i-czterech-torebkach.html
W tym miejscu miał się znaleźć wpis na temat włosów. Kilka słów o pielęgnacji, o kosmetykach ziołowych, o chemii i podstawach włosomaniactwa. Chciałam, na prawdę. Miałam już nawet przygotowany plan postu i powypisywane ramowo informacje, które chciałam Wam przekazać. Niestety dzisiaj w nocy nawiedziła mnie wróżka- wenuszka i tak długo ciągnęła za te wypielęgnowane kudły, że wstałam, odpaliłam mój wymęczony życiem sprzęt i stwierdziłam że muszę Wam opowiedzieć zupełnie o czymś innym, co mnie w sumie będzie tak luźno powiązane z tematyką bloga że gacie po treningu u Chodakowskiej byłyby ucieleśnieniem obcisłej bielizny, a piernik do wiatraka znalazłby milion pięćset, sto dziewięćset powiązań.

Tak więc dzisiaj będzie o tym w co pakuję mój dobytek. Mam nadzieję że Was nie zanudzę, więc zamiast standardowego reportażu dzisiaj zafunduję Wam felieton. Jak się nie przyjmie- trudno, ale mam nadzieję że mimo wszystko jeszcze dzisiaj dacie mi szansę :)

Słowem wstępu- w swojej garderobie posiadam 4 i pół sztuki torebek oraz plecak. To wszystko. Kosmetycznej Hedonistki raczej ze mnie nie będzie, z kolei jak na Unfancy czy Styledigger to już mam w szafie za dużo. Tak więc jak widzicie szafiarka ze mnie by była jak z koziej dupy trąba- może dlatego zajmuję się scrapbookingiem :)


Plecak służy mi jako bagaż podręczny, kiedy ni z tego ni z owego stwierdzę że fajnie by było rzucić wszystko w cholerę i spędzić 10 godzin w pociągu tylko po to, żeby zobaczyć czy faktycznie w Bieszczadach pada śnieg.
Ewentualnie zjeść rogala Marcińskiego na rynku w Poznaniu.
Plecak dostałam od Mojego Lubego dwa lata temu, kiedy kupowałam lustrzankę i kocham go niemal miłością matczyną. Przede wszystkim ma zaczepiste (dosłownie i w przenośni) przegródki na baterie, obiektywy, milion kieszonek i miejsce na statyw (na zewnątrz! nie muszę go wpychać do środka!), a na dodatek zmyślną kieszeń, dzięki której aparat mogę wyjąć jednym ruchem, bez grzebania w plecaku niczym archeolog na wykopaliskach. Co prawda i tak nie noszę go tam tak normalnie, bo zawału bym o niego dostała w tłumie (co tam że aparat jest ubezpieczony od kradzieży, a w sumie to i tak wartość ma mniejszą niż znikoma), ale super nadaje się do plenerów w puszczy. Poza tym, jest nieprzemakalny, lekki, ma usztywniane plecy i zmieści wszystko łącznie z niedźwiedziem którego wyczaję pod krzakiem... oczywiście w charakterze pamiątki.


Fatumka, czyli torebka- fatum. 
Niepozorna.
Elegancka.
Pakowna.
O ślicznym odcieniu niebieskiego.
Tak pewnie określiłaby ją przeciętna kobieta, która w życiu nie miała tej torebki w rękach. Nie wierzcie pozorom, ta torebka to demon! Kupiłam ją na studniówkę, do obłędnej kiecki i szpilek w tym samym kolorze. Pasowała idealnie, zmieściła wszystko co konieczne i czułam się z nią na prawdę dobrze.
A potem zerwałam z moim Lubym.
Przypadek?
Rok później idąc na wesele siostry Lubego (Bogu dzięki okazał się mądrzejszy ode mnie) spaliłam sobie sukienkę żelazkiem. Sukienkę idealnie pasującą oczywiście do torebki. I to na samym środku brzucha... Cały wieczór spędziłam w sweterku, bo ani nie miałam zapasowej kiecki, ani możliwości innego ratowania sytuacji.
Znowu przypadek?
Następnym razem zabrałam tę torebkę pół roku później, na randkę do teatru. Niezrażona niczym, ubrałam cudną, niebieską bluzeczkę zapinaną tylko na jeden guziczek i ruszyłam na podbój widowni. Nie powiem, coś mnie dziwiły odwrócone w moją stronę spojrzenia wszystkich na około (zaiste, czułam się jak Angelina Jolie na czerwonym dywanie), ale powód znalazłam dopiero siadając na swoim miejscu... Rzeczony guziczek bowiem nagle stracił ochotę na wykonywanie swojej roboty, odsłaniając mą młodzieńczą pierś całej widowni. A właściwie mojej ultra eleganckiej bielizny w kolorze czarnym, prześwitującej jak gel medium na mediowej pracy- i nagle z Angeliny zrobiła mi się Sasha. Sasha Grey :)
Wtedy coś mi zaczęło śmierdzieć.
Ostateczne potwierdzenie błękitnego fatum dostałam dzisiaj- wyjęłam tego szatana z szafy, celem zrobienia zdjęć... Najpierw obiektyw stwierdził że nie zamierza skupiać wzroku na siłach nieczystych (czytaj czterdziestoletni obiektyw odmówił współpracy celem wykonania zdjęć), więc musiałam użyć słabszego Canona, a następnie... kabel zasilający od laptopa wyzionął mi ducha, rozszarpany przez tajemnicze siły. Jak widzicie jakoś piszę- cóż, potęga taśm washi zaiste jest niezmierzona ;)


Torebka- historia. Oryginalna, skórzana torba w kolorze bliżej niesprecyzowanym, chyba musztardowym, ważąca tonę i mieszcząca wyżej nadmienionego niedźwiedzia razem ze środowiskiem naturalnym. Przez jakiś czas nie miałam w ogóle żadnej torebki, więc moja Meter wyciągnęła mi to cudo gdzieś z czarnej dziury swojej garderoby i przekazała niczym Tablice Mojżeszowe. Bankowo trzyma tam jeszcze Świętego Graala, Arkę przymierza i żywego Elvisa, ale nie mam jak sprawdzić :)
Ta torba w każdym razie jest starsza ode mnie (lekko licząc ma jakoś 37 lat), widziała zmiany ustrojowe, wycofanie ostatniego parowozu z użytku PKP, premierę pierwszego odcinka "Kariery Nikodema Dyzmy", uhonorowanie Czesława Miłosza literacką nagrodą Nobla, wprowadzenie stanu wojennego czy narodziny Małgorzaty Sochy. A ja ją tak po prostu noszę na ramieniu! :)


Uwielbiam ją, szczególnie kiedy wiem że będę musiała zrobić coś w terenie albo jako zamiennik do plecaka fotograficznego. W sobotę robiłam jej recenzję, więc nie będę się już rozpisywać, odeślę Was po prostu do Tego wpisu i zobaczycie ją sobie w całej okazałości.


Odkąd staram się trzymać minimalistycznego podejścia do życia (ekhem), raczej wyrzucam, segreguję i pozbywam się rzeczy, a nie je kupuję. A jak już kupuję, to pięć do dwudziestu razy sprawdzę recenzję w sieci, obejrzę ofertę wszystkich sklepów, sprawdzę czy gdzieś nie jest tańsza, ładniejsza, bardziej wytrzymała.
Ta torba była pierwszym wyjątkiem od początku mojej przygody w Capsule Wardrobe i nie żałuję ani grosza, który na nią wydałam. Miałam strasznego doła po oblanym egzaminie, czułam się oszukana, że można się uczyć przez trzy miesiące bez efektu, szlag mnie trafiał, więc moja Meter wyciągnęła mnie na zakupy. Raczej nie lubię takich wyjść, bo wiem że nowe kolekcje nie są ani na moją kieszeń, ani na ograniczanie się w ilości posiadanych rzeczy, ale tamtego dnia miałam ochotę się przewietrzyć.
No i stało się. Zobaczyłam ją pod manekinem w kształcie jelenia, otoczoną drewnem i szalami, wśród pstrokacizny i popierdółek wielkości szatańskiej ślicznotki. Od razu wiedziałam że całą sobą przyjmie teczki z pozwami, kosmetyczki i miliony notesów, że nie zawiedzie mnie w deszczu i słocie, będzie wierna i pakowna, że nie poplącze słuchawek i zmieści nawet buty na zmianę... Wiecie, wszystko jak w filmie, on (ekhem, ona) przytłoczony życiem, szukający ukojenia i ona, w złotym świetle witryn, w morzu bylejakości błyszczy się niczym złoto wśród plastiku...
Okej, wiem wiem, to tylko torebka. Ale za to jaka! :)

To tyle na dzisiaj :) Musiałam trochę rozruszać moje zardzewiałe pióro, ale mam nadzieję że przynajmniej Was nie zamęczyłam. Dajcie mi koniecznie znać czy nie popłynęłam za bardzo (wtedy po prostu będę wrzucać w tym terminie serię "Pasja niejedno ma imię") i jak Wam się podobają takie felietony- zdaję sobie sprawę z tego że Mickiewicza ze mnie nie będzie, ale jeśli wywołałam na Waszych twarzach coś w rodzaju uśmiechu (od biedy może być też głośne wypuszczenie powietrza nosem) to napiszcie mi to w komentarzach ;) A tak poważnie- liczę na ciutek konstruktywnej krytyki, więc nie bójcie się pisać :)

Tymczasem trzymacie się ciepło i do zobaczenia w sobotę :)

You Might Also Like

Instagram


Popular Posts

Like us on Facebook

Flickr Images