Kilka przydasiowych bubli, na które szkoda pieniędzy
19:49
Podczas ostatnich porządków w przydasiach zdecydowałam się pozbyć części rzeczy, które mi zalegały. Przy okazji udało mi się skompletować kilka takich, na które zdecydowanie nie wydałabym po raz drugi ani złotówki. To kilka takich rzeczy, które nie spełniają swoich funkcji, łatwo się psują lub wręcz mogą zrobić Ci poważną krzywdę. Zapraszam na podsumowanie :)
1. Nożyczki Milan z "ergonomicznym uchwytem"
Pozycja numer jeden została przeze mnie zakupiona raczej jako rekwizyt do zdjęć niż faktyczne narzędzie pracy, jednak miałam nadzieję że do czegoś się przydadzą.
Nie przydały.
Nie przydały.
Uchwyty (przez producenta określone jako ergonomiczne) delikatnie rzecz biorąc powodują u mnie rozdrażnienie, chęć mordu (niekoniecznie tym co mam w rękach, bo jeśli mam być szczera nawet łyżka lepiej by się do tego nadała), a w gratisie przyśpieszają mi PMS. Ale od początku.
Ciocia Wikipedia podpowiada, że Ergonomia jest to nauka o pracy, dyscyplina naukowa zajmująca się przystosowaniem pracy do możliwości psychofizycznych człowieka.
Okej, sprawdzamy.
Po pierwsze, słowo "psychofizyczne" możemy podzielić na człon "psychiczne" i "fizyczne".
Zajmijmy się tym pierwszym- jakie mamy warunki psychiczne do obsługi nożyczek?
Powiedzmy sobie szczerze, ale tak zaawansowanego wynalazku używają (choćby w ograniczonym zakresie) już przedszkolaki. Kciuk w jedno oczko, trzy palce w drugie, jedziemy. Co mamy tutaj? Kciuk w jedno oczko, dwa palce w drugie i palec wskazujący na obudowie nożyczek. Ewentualnie dwa palce w dziurkę, dwa na obudowie. Za każdym razem przy użyciu tego narzędzia muszę rozłożyć i poprawić palce. Za każdym razem.
Dla standardowego użytkownika pewnie nie byłoby to nic szczególnego, ale biorąc pod uwagę, że przy wykonywaniu pracy zakładamy i odkładamy nożyce około 10-15 razy, to w pewnym momencie można stracić cierpliwość. A teraz wyobraźcie sobie używanie ich do wykonania 50 zaproszeń. 15 razy ustawiać palce na nożyczkach, przed wycięciem dowolnego elementu.
Dwa- możliwości fizyczne.
W życiu nie przypuszczałabym że nożyczki mogą tak uwierać. Jestem raczej drobną osobą, mam długie i wąskie palce, a jednak ciężko mi wygodnie ułożyć mi je w większym otworze. Jeśli dodamy do tego opór przy rozwieraniu nożyc, to mamy dość po jednym użyciu. Pomijam, że konieczność innego ułożenia palca wskazującego nie tylko drażni, ale jest zwyczajnie nie wygodne (a chyba miało pomóc w stabilizacji ręki i pewniejszego uchwytu).
Podsumowując - zdecydowanie nie polecam. Chyba że dla dzieci o mniejszych dłoniach, albo do typowych prac biurowych. Same w sobie nożyce są wykonane porządnie, a ostrze tnie bez zarzutu do końca długości, ale ta "ergonomia" w nazwie z ergonomią w ogóle ma tyle samo wspólnego co Alfa Romeo z bezawaryjnością.
2. Klej w rolce Plus Glue Tape
Wiązałam w tym klejem duże nadzieje. Tak na prawdę mimo złych opinii chciałam stanąć w opozycji i powiedzieć, że jednak da się z niego korzystać, jest fajny, dobrze łapie, a problem z nim wynika z niewłaściwego użytkowania. W tej chwili dałam mu aż 5 szans (5 rolek) i... poddaję się.
Ogólny problem z tym klejem niestety polega na małej intuicyjności w używaniu opakowania. Chciałoby się aż powiedzieć "kurczę, jak klej może nie być intuicyjny? To KLEJ!" ale jednak najwyraźniej się da. Po pierwsze, opakowanie jest symetryczne, co nieco myli przy próbie prawidłowego złapania go (tak, tutaj to ma znaczenie), a sama taśma na której mamy klej jest identyczna z obu stron - i tej, na której znajduje się powierzchnia klejąca i na przeciwnej, oczyszczonej z kleju. Niby nie miałoby to znaczenia, gdyby nie to że zużyta część daje się bardzo łatwo wyciągnąć, skutecznie uniemożliwiając zużycie rolki. Czasami udawało mi się nawijać taśmę z powrotem (przy czym w tym celu trzeba całe narzędzie rozłożyć) ale nie zawsze było to łatwe, szczególnie gdy skleiła się warstwa klejąca z tą już zużytą.
Najlepszym obrazem tego kleju jest niestety to, że tylko 2 z 5 rolek udało mi się wykorzystać do końca- pozostałe albo skleiły się na amen, albo nawinięcie taśmy okazało się nie możliwe. Biorąc pod uwagę że wkład kosztuje około 11zł, a całą rolkę można było zniszczyć przez chwilę nieuwagi... cóż, zakup okazuje się kompletnie nie opłacalny. Tym razem spróbuję z kilkoma tańszymi klejami innych marek - może znajdę coś godnego uwagi.
3. Ręczna, chińska maszynka do szycia
Jeśli marzą Wam się piękne, trwałe i szybkie przeszycia swoich wyrobów, trzymajcie się od tego z daleka. Jeśli chcecie przeszyć coś na szybko- też trzymajcie się od tego z daleka. W gruncie rzeczy odradzam nawet zastanawianie się nad zakupem tego czegoś, bo nie ma nic wspólnego ani z maszyną do szycia ani z BHP. Nawet jeśli to tylko 5zł! Lepiej kupić za te drobniaki los na loterię, tu przynajmniej macie szansę na wygraną.
Maszynkę kupiłam kilka lat temu, jeszcze zaczynając prace nad własnymi dziełami i bardzo szybko zrozumiałam że z powyższej nic nie będzie. Ona nie tylko nie działa- rozlatuje się w rękach, odsłaniając ostre elementy metalowe, a igłą przez chwilę nieuwagi można sobie zrobić poważną krzywdę. Używałam tego koszmarku przez około pół roku, jako dziurkacz do ręcznych przeszyć i ten okres przyprawił mnie o ostrą traumę :) Dzięki Bogu mój SilverCrest skutecznie mnie z niej wyleczył, ale jeśli mam być szczera nie poleciłabym jej nikomu.
4. Bazy kartkowe od Anitas
Te można kochać lub nienawidzić. Mnie osobiście nie przyprawiają o zawał, ale wiem jak wiele z Was ma z nimi przeboje, więc zdecydowałam o wpisaniu ich na listę. Bazy dość często trafiają się źle docięte lub zbigowane - mi również się to zdarza, ale przy przemiale rzędu 5 kartek miesięcznie docięcie 5 baz nie jest żadnym problemem. Gorzej, kiedy kartek tworzysz 20 i więcej - w końcu nie po to kupujesz bazy, żeby konieczne było ponowne docinanie papieru. Baza ma oszczędzić czas, a nie dodatkowo zmusić Cię do robienia wszystkiego od początku.
Dwa - bazy mogą doprowadzić do zawału :) Okej, może nieco przejaskrawiam, ale nie raz słyszałam o przebojowych kompletach z zasuszonym i zaprasowanym pająkiem, liśćmi, drobnym brudem czy przebarwieniami. To wszystko sprawia że baza automatycznie nie nadaje się do wykorzystania, więc powoduje stratę u zawodowych cardmake'erek. W tej chwili mamy takie ilości różnych ofert jeśli chodzi o bazy, że na prawdę nie trzeba ograniczać się tylko do tych - a nuż to Tobie trafi się pajączek?
5. Tusze pigmentowe dovecraft i małe kwadraciki Papermanii
Tusze zakupiłam na początku przygody z przydasiami i na prawdę do tej pory zastanawiam się do czego one mogą służyć. Z tego co czytam na grupach scrapowych, to nie tylko ja mam z tym problem :) Samo natężenie koloru czy jego trwałość jest w gruncie rzeczy okej- tusz jest gęsty, odbija się nieco dziwnie, ale spełnia zadanie, przy czym... trwale brudzi stempel i wszystko naokoło. Nawet przy użyciu cleanera do stempli nadal się maże. Żeby było mało, skubany schnie co najmniej 3-4 godziny, czasem w porywach do 24. Biorąc pod uwagę że taki Stazon potrzebuje około 5 sekund... No cóż, taka wartość wydaje się być z kosmosu. Używając go do tuszowania brzegów w większości przypadków tylko brudziłam pracę, zamiast estetycznie ją wykończyć.
Te tusze mają tak na prawdę tylko jedną zaletę- idealnie nadają się do embossingu na gorąco. Dzięki gęstej, wolno schnącej formule mocno łapią puder i nie pozwalają na jego przemieszczanie się podczas ogrzewania. Z minusów- niektóre kolory potrafią zżółknąć.
Jeśli chodzi o tusze Papermanii to największą wadą tych maluchów jest to że... ciężko ich w ogóle użyć. W swojej karierze miałam 5 kolorów tych tuszy i każdy wysychał mi gdzieś po tygodniu mimo szczelnego opakowania. Z tego co pamiętam miały dość wodnistą konsystencję i zachowywały się podobnie do Distressów, ale nijak nie umiem tego udowodnić, bo po prostu po piątym opakowaniu stwierdziłam że gra jest niewarta świeczki.
Macie któryś z tych produktów? Jak się u Was sprawdzają? :) A może macie jakieś własne produkty, których nie poleciłybyście nawet największemu wrogowi? Dajcie znać, może uchronimy się przed kiepskimi zakupami :D
Tymczasem dzięki za uwagę i do zobaczenie wkrótce :)
0 komentarze